Pokemon Crystal Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

 Ogłoszenie 

Przenieśliśmy się na nową domenę! Zapraszamy na...
www.pokemoncrystal.wxv.pl


Ohayo!
Na forum
Dodatkowe
Współpraca
Witaj przyszły mistrzu!

Marzyłeś kiedyś, by zostać trenerem lub koordynatorem Pokemonów? Wybrać niepowtarzalnego startera z którym wyruszysz w prawdziwą podróż. Móc zdobywać nowe stworki, trenować je, by stały się championami. Na Crystalu zapewniamy takie atrakcje! Najpierw wystarczy założyć kartę postaci, a potem wybrać odpowiedniego mistrza gry, który poprowadzi Ci niezapomnianą przygodę. Dodatkowo oferujemy: Fakemony, pokazy, walki z liderami i innymi userami, konkursy z nagrodami, eventy, zagadki itp. Ale to nie wszystko, bowiem możesz także zdecydować się na granie Pokemonem! Warto wspomnieć, że poznasz tu wielu przyjaciół z różnych stron Polski. Zaproś znajomych i pozwól ponieść się na skrzydłach wyobraźni już dziś!
Poradnik:
jak zacząć grę?

Masz jakieś pytania? Pisz na PW do Daisy7.


Nasze forum...

- Powstało 23 marca 2011r.
- Pierwszą domeną był pun, a drugą aaf.
- Umożliwia posiadanie epickich Fakemonów.
- Umożliwia granie jako człowiek lub Pokemon.
- Gościło ponad 350000 odwiedzających oraz 450 osób zarejestrowanych.
Pomogą Ci

Daisy7 , Gwen Brown , Yuki
GG/Skype: D: --- / ania.daisy7, G: 38162565 / ---, Y: 35451075 / Yukiyorin
Profil: Daisy, Gwen, Yuki
Ranga: admin, junior admin, moderator, gracz


Grasz na forum? Daj coś od siebie i sam poprowadź przygody innym!
Poszukujemy nowych mistrzów gier! Zapraszamy chętnych do zgłaszania się : )


Poprzedni temat «» Następny temat
#44 Kwiecień - Najlepsze Opowiadanie
Autor Wiadomość
Snazzy 
Senpai notice me!


Starter: Pancham
Profesja: koordynator
Profesja poboczna: ewolucjonista
Karta Postaci: przejdź
Karta Postaci Pokemona: przejdź
Wiek: 27
Dołączyła: 23 Cze 2014
Posty: 2228
Skąd: Stettin an der Oder
Wysłany: 2016-04-04, 20:51   #44 Kwiecień - Najlepsze Opowiadanie


#44 Kwiecień - Najlepsze Opowiadanie

Tematyka:
Dowolne
Napisy:
Dozwolone, oprócz nicku autora.
Termin zgłaszania prac:
11.04.2016 do godz. 20:00 na PW do Snazzy.
Dodatkowe:
brak

Prace muszą zostać wysłane na PW Snazzy. Muszą być zrobione specjalnie na konkurs i wcześniej nie mogą być nigdzie pokazywane.
_________________

"Ta myśl sprawiła, że chciałam się stąd ulotnić jeszcze prędzej. I najlepiej zastosować Domestos do mózgu" ~ Alliana, "Przygoda Alliany"
wizja dwóch bishowych braci do poke KP
  :
     
REKLAMA 
Senpai notice me!

Starter: Pancham
Profesja: koordynator
Profesja poboczna: ewolucjonista
Karta Postaci: przejdź
Karta Postaci Pokemona: przejdź
Dołączyła: 23 Cze 2014
Posty: 2228
Wysłany: 2016-04-11, 21:14   

  :
     
Snazzy 
Senpai notice me!


Starter: Pancham
Profesja: koordynator
Profesja poboczna: ewolucjonista
Karta Postaci: przejdź
Karta Postaci Pokemona: przejdź
Wiek: 27
Dołączyła: 23 Cze 2014
Posty: 2228
Skąd: Stettin an der Oder
Wysłany: 2016-04-11, 21:14   

Ze względu na moje dobre samopoczucie po Pyrkonie oraz niedostateczną ilość prac przedłużam trylogię do 13 kwietnia 2016 roku do godziny 18:00.
_________________

"Ta myśl sprawiła, że chciałam się stąd ulotnić jeszcze prędzej. I najlepiej zastosować Domestos do mózgu" ~ Alliana, "Przygoda Alliany"
wizja dwóch bishowych braci do poke KP
  :
     
Snazzy 
Senpai notice me!


Starter: Pancham
Profesja: koordynator
Profesja poboczna: ewolucjonista
Karta Postaci: przejdź
Karta Postaci Pokemona: przejdź
Wiek: 27
Dołączyła: 23 Cze 2014
Posty: 2228
Skąd: Stettin an der Oder
Wysłany: 2016-04-13, 18:39   

~~ Czas na głosowanie ~~



Trwa ono do 18 kwietnia, godziny 20:00. Można głosować tylko na jedną pracę.


1.
To zaczęło się dosyć dawno temu. Kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Świat był całkiem normalny, każdy był zadowolony. Ludzie i potwory pomagali sobie nawzajem, nie było żadnych sporów ani sprzeczek. Każdy każdego szanował i każdego doceniał. To był piękny świat. Wszyscy go kochaliśmy, ale niektórzy nigdy nie byli zadowoleni z tego, że musimy dzielić się z potworami, które często oddawały nam większość swoich rzeczy takich jak jedzenie, które w gruncie rzeczy, niektórym z nich nie było potrzebne. Miałam też wielu potworzych przyjaciół! Chociaż, czasami mnie przerażali, to prawda. Mimo wszystko cieszyłam się. Byli inni. Chociaż bardzo podobni z zachowania do ludzi, to jednak czymś się różnili. Byli życzliwi.
To wszystko nie trwało jednak zbyt długo. Wielu ludzi zaczęło się buntować, mieli dość aktualnego stanu rzeczy. „Ziemia jest tylko dla nas!” „Wykurzyć ich do podziemi, niech zgniją skąd przybyły!” „Do piekieł z nimi z powrotem!”, krzyczeli i powtarzali w kółko. Nikt nie rozumiał jak bardzo ich to krzywdziło. Najgorsze, że nie mogłam niczego zrobić. Nigdy nie mogłam i to było okropne. Bycie dzieckiem jest do kitu.
- Myślisz, że kiedyś przestaną? – spytał mały psopodobny potwór, siedzący razem ze mną w uliczce. Zdobytymi kawałkami kredy rysowaliśmy sobie pola do gry w klasy. Kratki do gry w kółko i krzyżyk. Cała uliczka była w białych i rudych od znalezionych kawałków cegieł, rysunkach. Wszystkie przedstawiały jedno. Bawiących się ze sobą ludzi i potworów. Pokój, który powoli zanikał, zastępowany przez wojny i kłótnie, które były całkowicie niepotrzebne. Nie rozumiem dorosłych. Czemu wszczynają bójki skoro nikt nikomu nie zagroził?
- Myślę… Że tak. Przecież nie są głupi.. Co nie? – odpowiedziałam, w żaden sposób nie byłam pewna tych słów. To wszystko ciągnęło się już przez pół roku. Sytuacja potworów się pogarszała. Nigdy nie zapomnę tego jak kiedyś zachował się jakiś bogaty człowiek kiedy Rudolf (tak mówimy do naszego psiego przyjaciela, który ma czerwony nos. Zabawne prawda?) tylko przechodził na drugą stronę ulicy. Koń tego człowieka o mało go nie staranował! Nawet nie przeprosił! Spojrzał na niego jak na worek śmieci i ledwo powstrzymał się od rzucenia jakiś bardzo, bardzo złych słów. Tak bardzo złych, że niemal paskudnych i bez wątpienia obraźliwych. Rudolf, całe szczęście stłukł sobie jedynie kolano. Moje mniemanie co do ludzi było coraz gorsze. To okropne, że muszę być jednym z nich. Chociaż jednak najgorsze było to, że tych złych ludzi przybywało.
- Ivy, boję się! – wołało wiele głosów, należących do małych stworów. Koty, psy, kozy, szlamy, szkielety, w pół ryby. Siedzieliśmy w starym, zawalającym się domu. Głodni, zmarznięci, poobijani, ranni. Jedyni, którzy zostali w tej części miasta, po stronie potworów. Byłam już trochę większa, więc mogłam coś zrobić, ale to i tak nadal było za mało.
- Spokojnie. Nic nam nie będzie. Albert zaraz wróci z jedzeniem, zobaczycie. Zostańcie tu, sprawdzę, może nawet i teraz idzie! Zobaczycie, zaraz najecie się do syta. – pocieszałam ich. To były małe brzdące! Jak można było doprowadzić je do takiego stanu?! To przecież okropne. Nie chcę myśleć co stało się z ich rodzicami… O swoich się nie martwiłam. W końcu, o mnie też się nigdy nie martwili. Życie na ulicy było całkiem ok. Mam nadzieję, że jakiś zły potwór właśnie kopie im dupsko!
Kiedy wychyliłam się przez dziurę, w której powinny być drzwi, jedyne co zobaczyłam to pozostałości po ulicznej walce. Ogień, potworzy pył, ludzkie ciała. Powstrzymywałam się, by nie zwymiotować. Oglądałam się uważnie wszędzie, ale tego Kozła nigdzie nie było! Chyba nic mu się nie stało prawda? W końcu.. Był najstarszy. Musiał sobie poradzić. Jak w końcu mamy sobie poradzić bez niego? To okropne. Ta myśl jest okropna. Ja.. Ja nie potrafię zadbać o nich wszystkich! Nie mogę ich też przecież zostawić! Wróciłam do środka i wszyscy usiedliśmy razem, by się ogrzać. Późna jesień to okropna pora.
Alberta nadal nie ma. Tracę nadzieję.
Było bardzo późno. Środek nocy jak nic, bo nie widziałam końca pokoju. Tylko, nie widziałam go z tego powodu, że było ciemno. Nie widziałam go przez okropny dym, który wypełniał budynek. Dopiero kiedy się rozbudziłam zobaczyłam płomienie. Wszyscy krzyczeli, panikowali. Postawiłam sobie za cel uratować przynajmniej kilku z nas. W końcu obiecałam Albertowi, że będę się nimi opiekować!
- Za mną! – krzyknęłam, podnosząc się z ziemi. Kręciło mi się w głowie, za dużo dymu – za mało tlenu. Ale muszę dać radę. Muszę! To jedyny sposób by im pomóc! Nie złamię obietnicy, nie będę egoistą jak większość mojego gatunku!
- Czy to już wszyscy? – pytałam, wynosząc na dwór mocno wystraszonego psiaka, który z radości nie był w stanie przestać mnie lizać. – No już, Luke. Możesz przestać. – stwierdziłam, kładąc go na ziemi. Płomienie dopiero teraz zaczynały prawdziwą biesiadę. Mieliśmy sporo szczęścia, ale coś tutaj nie grało. Tak jak zawsze, coś musiało być źle. Takie sytuacje nie mogą obejść się bez problemów. Tym razem było identycznie.
- IVY! – krzyczał dławiący się dymem głos. Bez zastanowienia ruszyłam do środka, przeskakiwałam przez płomienie, zagryzałam wargi, gdy ich gorące jęzory pozostawiały ślady na skórze. Nie mogłam się poddać. Nie mogłam. Został tutaj. Mój najlepszy przyjaciel. Jak mogłam go pominąć?! Jak?! Co ze mnie za przyjaciółka?! Co sobie o mnie pomyśli…? Przecież teraz.. Może być nawet i za późno.
Tom. Krzyczałam i rozglądałam się za tym płazem. Jego niebieska skóra nie mogła zostać niezauważona. Nie mogę uwierzyć, że jeszcze trzymał się na nogach. „Już do ciebie biegnę!” krzyczałam, przedzierając się przez zawalony strop, deski, pozostałości mebli. Byłam już blisko, miałam go właśnie dosięgnąć, gdy usłyszałam trzask. Głośny trzask. Podłoga zapadła mi się pod nogami, wiedziałam, że spadam. Nie wiedziałam tylko co się dzieje i dlaczego spadam. Ostatnie co widziałam to przerażenie na twarzy płaza, który nie był w stanie już nic zrobić. No tak.. Za mało wody. Stanowczo, za mało wody. Heh.. A ja? Nie byłam w stanie go uratować. To poczucie winy powinno mnie zżerać, ale w jakiś sposób nie jestem w stanie się tym przejąć. Tylko.. Dlaczego? Może jednak mu się udało, a moje lipne przeczucie, że nic mu nie jest stara się mnie uspokoić? Pewnie tak.
Kiedy się obudziłam, wszystko mnie bolało i leżałam w jakiejś zapyziałej sali. Wszystkie ściany pokryte były kafelkami, które kiedyś pewnie były białe bo aktualnie miały taki kolor, jakby zgniły. Chociaż, może one miały tak wyglądać? Ledwo podniosłam się do pozycji siedzącej. Czułam każdą, nawet najmniejszą część swojego ciała. Byłoby nawet dobrze, gdyby nie to, że praktycznie wszędzie miałam poparzenia. To jedynie uświadomiło mnie, że to co widziałam nie było snem. Ten dom się palił… Tom tam był. Wszyscy tam byli. Ja tam byłam. Więc dlaczego jestem tutaj?
- W końcu się obudziłaś. – usłyszałam czyjś głos. Był całkiem łagodny, silny. Podniosłam głowę i w drzwiach zobaczyłam szkieleta w laboratoryjnym kitlu. Stukał butami po posadzce idąc w moim kierunku, nie byłam pewna czy mogę mu zaufać, ale te dwubarwne światełka w oczach nie mogły należeć do kogoś złego. Były takie… Uspokajające. Jego głos był taki miły. Zachowanie w sumie też. Wyciągnął do mnie dłoń. Złapałam ją po chwili zawahania i podniosłam na równe nogi. Była zimna, jak to na szkieleta. Co ciekawe, na samym środku dłoni miał dziurę. W drugiej też. Ciekawe dlaczego. Nie miałam odwagi spytać. Szłam z nim za rękę przez ciemny korytarz, nawet jeśli paliły się lampy to co chwila jakaś gasła, albo mrugała nie mogąc się zdecydować – palić się czy nie palić? W pewnym momencie szłam niemal schowana pod jego białym kitlem. Śmiał się i zapewniał, że nie mam się czego bać, ale nic nie mogłam na to poradzić. Jego zimne ciała z resztą, dobrze robiło na poparzenia!
Weszliśmy do jakiejś sali, typowe laboratorium, tak przynajmniej myślę. Nigdy żadnego nie widziałam. I bez tego w sumie mogłam się domyślić, że jest naukowcem. Niewiele potworów nimi było. Nikt zwykle nie dopuszczał ich do tak ważnej pozycji. Posadził mnie na krześle w pustym kącie całej sali i podsunął niewielki stolik, na którym było jedzenie. Rzuciłam się na nie jak wygłodniałe zwierzę na ofiarę.
Po chwili siedzieliśmy razem, a ja opowiadałam mu o wszystkim co przeszłam. O tym jak rodzice mnie porzucili, jak potworzą rodzina mi pomogła, jak skończyłam na ulicy po tym jak rozpoczęły się zamieszki, jak pomagałam małym potworom. O wszystkim. Nie kryłam niczego. Nie miałam po co. Jeśli ma mi się coś złego stać niech stanie się to tu i teraz.
- Niecierpię ludzi. – przyznałam. – Byli źli wobec mnie… Wobec potworów… Wobec wszystkich! Czasami wstydzę się tego, że jestem człowiekiem. Najchętniej urodziłabym się jako potwór. W końcu, wy wszyscy jesteście bardzo mili. Pomagacie każdemu nawet jeśli nie musicie. – stwierdziłam, wpatrując się w zaciekawioną twarz naukowca, którzy przedstawił się jako Wingdings Gaster. Słuchał i przytakiwał na wszystko o czym opowiadałam, a moje końcowe wyznanie bardzo go zaciekawiło.
- Mówisz, że chciałabyś być potworem? – spytał dla pewności. Bez chwili zawahania odpowiedziałam „tak!”. – W takim razie.. Mogę ci pomóc. Widzisz, zajmuję się wieloma różnymi sprawami w genetyce.. Pewnie nie wiesz zbytnio co to, ale ważne dla ciebie jest raczej to, że mogę zrobić z ciebie potwora. Tak brzmi dziwnie, ale to możliwe. Nierealne, ale da radę. – zapewniał. Nie miałam innego wyjścia jak się zgodzić. Z resztą, inaczej nie mogłam!
Minęło sporo czasu jak tutaj jestem. Pomagam Gasterowi w wielu rzeczach w laboratorium. Dowiedziałam się też, że potwory ostatecznie zostały zapędzone do Podziemia, i że trafiłam tutaj przez czysty przypadek. Uciekał razem ze swoją rodziną, kiedy zobaczył jakiś walący się budynek, i że wiele potworów stało i krzyczało moje imię „Ivy”. W ten sposób postanowił pomóc i pomaga nadal, a ja pomagam jemu. Zleciało jeszcze dużo czasu…
- Ivy, słuchaj. Wszystko jest praktycznie gotowe. – stwierdził, brzmiał trochę inaczej niż zwykle. Nie był aż tak miły w słuchaniu, ze zmęczenia jego głos stał się bardziej szorstki. – Musisz przysiąc mi jedną rzecz. Zrobisz dla mnie wszystko prawda? – spytał.
- Oczywiście, że tak! – odpowiedziałam niemal natychmiast i bez zastanowienia. Uśmiechnął się. Wyglądało to trochę dziwnie, trochę… Szaleńczo.
- To dobrze.
Ostatnie co pamiętałam, to to jak zabierał mnie do jedynego białego pomieszczenia całego laboratorium. Tak bardzo sterylnego, że bolały mnie oczy. „Twoje marzenie zaraz stanie się prawdą” zapewniał przez cały czas. Wierzę mu, nie może być inaczej. Położył mnie na jakimś stole, przyłożył jakąś maskę, świat zaczął wirować. Straciłam przytomność.
Światło było denerwujące. Każdy dźwięk był denerwujący. Wszystko było denerwujące. Ale najbardziej denerwujące było to, że znów wszystko mnie boli. Czułam każdą cząstkę siebie, ale nie czułam się inaczej niż zwykle. Nie czułam się ani potworem, ani wybitym przedstawicielem gatunku człowieka. Byłam po prostu sobą. I to mnie niepokoiło. Nie udało się? Ale jak to. Wciąż miałam jednak nadzieję, że wszystko poszło jak trzeba. Nie byłam w stanie się ruszyć, więc leżałam tak przez długi czas. Zasnęłam. Obudziłam się ponownie, chyba na następny dzień. Gaster wszystko mi wtedy wytłumaczył bo już lepiej się czułam i rozumiałam co się dokoła mnie dzieje.
To było najwspanialsze uczucie jakie istnieje na świecie. Poruszałam czymś, czego nigdy wcześniej nie miałam. Te dwa ogony były niesamowite. I to w sumie nie jedyna rzecz jaką pewnie potrafiłam, ale na razie wiedziałam, że powinnam się nauczyć korzystać z tych ogonogłów, które szybko okazały się nie być tylko ogonami. Czasami robiły co chciały, miały nawet oczy! Jejku! Jestem potworem! Bo.. W końcu to się da nazwać byciem potworem.. Prawda?
- To dopiero początek. - zapewnił naukowiec. - Przed tobą jeszcze… Wiele rzeczy.

2.
Uziemienie

Promienie słoneczne poprzez szyby wpadały do cichego, metalowego wnętrza, gdzie na fotelu, przypięty pasami siedział nieprzytomny mardaq, przedstawiciel rasy zwanej przez ludzi pso lub wilkoczłekami, o jasnobrunatnej sierści z białym podgardlem i brzuchem. Jak każdy zwierzoczłek był nieco wyższy od przeciętnego człowieka, ale jego ciało nie należało do szczególnie umięśnionych, czy masywnych, a raczej sprawiał wrażenie chuderlaka. Nosił pilotkę z goglami nasuniętymi na zamknięte oczy, skórzaną kurtkę lotniczą z kołnierzem obszytym futrem oraz workowate spodnie z mnóstwem kieszeni, które przytrzymywał pas z gniazdami na naboje i z przypiętym do niego rewolwerem.
Gdy mardaq nagle się przebudził i poderwał gwałtownie, syknął z powodu ostrego bólu, który w tym momencie przeszył cało jego ciało. Natychmiast opadł ponownie na oparcie, dysząc ciężko. Znieruchomiał, starając się opanować panujący w głowie zamęt oraz przeczekać boleści. Czuł się prawie tak, jakby zderzył się z pędzącym pociągiem, albo… ziemią? Na tą myśl otworzył szeroko zdumione, zielone oczy. Uświadomił sobie, że to prawda, że rozbił swoje Maleństwo.
- Jak… to się stało? – wymamrotał, kryjąc pysk w dłoniach.
Zwierzoczłek próbował przypomnieć sobie chwile sprzed utraty przytomności i katastrofy. Po chwili z odmętów umysłu wydobył świeże wspomnienia szalonej, powietrznej batalii rozgrywającej się nocą, podczas gwałtownej burzy w mało znanym regionie Oceanu Chmur. Jego smukły myśliwiec Hirundini B-03 o kształcie jaskółki i pomalowanym na zielono poszyciu, przeciwko DMowi, granatowemu, masywnemu szkaradztwu należącym do tego kociego dupka, Shegana. Przeklęty tsaji! – zaklął w myślach mardaq. - Zawsze musiał mu wchodzić w drogę! Shegan nie chciał uznać, że z ich dwójki to kotoczłek jest gorszym pilotem i łowcą nagród. Cóż to nie działo się podczas tej nocy: Karkołomne akrobacje pośród siekącego gęsto deszcz, diabelnie utrudniającego widoczność. Silne podmuchy wiatru miotające obiema maszynami oraz wyrywające z dłoni drążek sterowniczy. Z luf obu latających statków sypał się grad kul. Obaj piloci biorący udział w pojedynku byli dobrzy, zbyt dobrzy. Nikt z nich nie mógł uzyskać przewagi, więc gnali przez przestworza wciąż dalej i dalej w nieznane, ścierając się w ciemnościach, które rozświetlał tylko ogień działek oraz błyskające co chwilę błyskawice. Walka zaiste godna opowieści, gdyby tylko ktokolwiek ją widział. Napędzające psoczłeka adrenalina, ekscytacja, a także chęć dokopania rywalowi sprawiły, że przestał myśleć o czymkolwiek innym. Jednakże, kiedy tylko wyrwał się na chwilę Sheganowi, by móc zaplanować manewr, który przyniesie mu wreszcie zwycięstwo, nagle stracił moc w generatorze grawitacji, urządzeniu pozwalającym większym kupom żelastwa w ogóle unosić się w powietrzu, a w związku z tym także kontrolę nad maszyną. Mardaq pamiętał jak radość z walki ulotniła się i zaczęła go ogarniać panika, gdy Hirundini spadał w huku pośród kompletnych ciemności. Ostatnie co pamiętał to potężne szarpnięcie, a potem przed oczami nastał mrok. Bogowie, co za noc!
Rozejrzał się po kokpicie. Maleństwo na pierwszy rzut oka dość dobrze zniosło uderzenie. Szyby nad głową zwierzoczłeka były w większości całe, a na desce sterowniczej migały nawet lampki alarmowe. Sam również nie został w wyniku uderzenia mocno ranny, ani nie nosił szczególnie widocznych śladów wypadku, a ból powoli ustępował. Jego ubrania zawsze były trochę brudne od plam oleju, czy prochu strzelniczego i nieco podniszczone, ale czerwieni krwi nie widział, więc uznał to za dobry znak. A i inwestycja w dodatkowe zabezpieczenia na wypadek takiego zdarzenia opłaciły się, chociaż niekoniecznie dobrze, że musiał tak szybko się o tym przekonać.
- Zdaje się, że nie jest najgorzej – szepnął z nikłym uśmiechem, ale wtedy wyjrzał na zewnątrz i skrzywił się w grymasie. – Szlag!
Jego Maleństwo, o które tak pieczołowicie dbał, tkwiło dziobem w piachu. Całkiem solidnie zderzyłem się z tą ziemią – pomyślał ponuro, siłując się z pasami, by je rozpiąć. Udało mu się to wreszcie. Zebrawszy się w sobie, po kilku chwilach oczekiwania, wstał z siedzenia, krzywiąc się w nowej fali bólu oraz z powodu odrętwienia.
- Niby nic nie widać, a nieźle mną poturbowało, gdy spadłaś, Mała – mruknął do samolotu, masując najbardziej obolałe miejsca, zlokalizowane tam, gdzie znajdowały się pasy bezpieczeństwa.
Następnie otworzył boczny właz, na który musiał wpierw naprzeć i wyjrzał na zewnątrz. Uszy mardaqa wypełnił wówczas szum fal rozbijających się o brzeg oraz piski wodnego ptactwa, a nozdrza poczuły zapach soli. Za plecami miał morze, albo wielkie słone jezioro, trudno powiedzieć, ale zwiastowało to, że wylądował na jakimś większym kawałku skały. Dostrzegł też szlak, jaki wyrył w piasku statek nim wreszcie zatrzymał się, mocno zagrzebawszy w wale brzegowym plaży. Miała ona jakieś kilkadziesiąt metrów szerokości i za wałem wznosiła się aż do linii zarośli 30 m wyżej. Po bokach, dość daleko, widział strome skalne klify.
- Eh, szczęście w nieszczęściu, co? – rzekł cynicznie, ni to do siebie, ni to do bogów swego ludu, ale uśmiechnął się.
Tak naprawdę to cieszył się, bo kilka metrów różnicy i walnąłby do wody. Wtedy byłoby z nim dużo gorzej. Mając dość na razie obserwacji okolicy, wykaraskał się z maszyny, po czym odszedł kilka kroków, obejrzał się za siebie i westchnął. Z dość niemrawą miną obszedł całego Hirundini. Na zewnątrz Maleństwo wyglądało tragiczniej niż w środku. Jedno skrzydło odpadło podczas zderzenia, a drugie się wygięło, nie wspominając o zdartym brzuchu oraz dziurach po kulach Shegana.
- Jak ja cię teraz stąd wykopię i wyszykuję, Mała, co? – rzekł, pieszczotliwie dotykając ubraną w rękawicę dłonią sfatygowany kadłub. – Tylko gdzie my jesteśmy? Ja nie mam pojęcia – dodał, opierając się plecami o statek.
Zamyślił się głęboko. Starał sobie przypomnieć nazwy mijanych wysp oraz zlokalizować miejsce, do którego trafił, ale zaraz puknął się w głowę. To nie miało sensu. Latał w regionie słabo znanym, a co dopiero skartowanym i to jeszcze podczas burzy oraz walki. Maleństwo mogło zawędrować dalej niż mapy, które posiadał. Jeśli to jakaś dziewicza wyspa, a on nie zdoła uruchomić radia to jest tutaj uziemiony, bo nie liczył na to, że sam zdoła naprawić skrzydła, a jeszcze pozostawała kwestia awarii generatora grawitacji. Doszedł do wniosku, że musi się rozejrzeć po okolicy i sprawdzić, czy na tym lądzie nie ma jakiejś placówki cywilizacji, gdzie mógłby znaleźć pomoc.
Odepchnąwszy się od statku, mardaq zaczął się wspinać po wydmach w stronę zarośli. Dostawszy się na skarpę, ujrzał przed sobą tą mało wymagającą roślinność rosnącą w piasku, ale dalej rosły trawa i krzaki, a jeszcze dalej zaczynał się brzozowy, pagórkowaty las. Za plecami mężczyzny wody rozciągały się aż po horyzont i nie było nawet widać zewnętrznej krawędzi tego lądu. Stanąwszy tam na chwilę, gapił się na plażę oraz na swoje nielotne w tej chwili Maleństwo. Nagle zaczął się śmiać. Ten bowiem zwierzoczłek, uchodził bowiem za jednego z najlepszych, niezależnych pilotów pośród kup futra, a za sterami maszyny czuł się królem świata. Niezmiernie rzadko lądował wtedy, kiedy nie chciał i w takich chwilach nie bardzo wiedział co ma począć. Bawiło go to o tyle, że los dotąd pozwalał mu wrócić na niebo, więc może także tym razem bogowie będą łaskawi. Wtem zauważył, że słońce jest raczej w zenicie. A więc muszę właśnie patrzeć na południe – stwierdził, – a zatem sporo jeszcze dnia przede mną, który szkoda zmarnować siedzeniem na tyłku. Z tą myślą poszedł z powrotem do maszyny i wszedł się do środka.
W pierwszym momencie, usiadł na fotelu, by spróbować włączyć radio. Skrzywił się wnet, a uszy oklapły mu, gdy usłyszał głośne trzaski dobywające się z głośnika. Manipulował pokrętłami, próbując różnych kanałów i częstotliwości, ale wszędzie słyszał to samo. W końcu z irytacją wyłączył radio. Nie zapowiadało się na to, by zdołał nawiązać z kimś kontakt.
- Co u diabła? Nadajnik też wysiadł? – zapytał kokpitu, ale Maleństwo nie umiało mówić.
Westchnął, ale starał się nie poddawać desperacji. Czując, że nic tutaj nie wskóra, ruszył do drzwi za fotelem, które prowadziły do kajuty statku. Na maszynach typu Hirundini była to maleńka przestrzeń, mogąca pomieścić zaledwie jedną osobę, gdzie upakowano wszystko co się dało, by dało się tym latać dłuższe, kilkodniowe rejsy. Właściwie statek należał do klasy cięższych myśliwców, ale z tego co wiedział, żadna armia nie używała masowo tych tworów firmy SWEA. W przeciwieństwie do kabiny pilota, tutaj upadek narobił, lekko mówiąc, niezłego bajzlu. Szafki się pootwierały i żarcie, garnki, narzędzia oraz rzeczy osobiste leżały wszędzie. Mardaq przedarł się przez ten burdel do ogona Maleństwa, gdzie znajdowała się komora generatora grawitacji. Był to element najważniejszy na wszystkich zaawansowanych, latających statkach, bez którego nie mogły by przemierzać pustki Oceanu Chmur. Zwierzoczłek zacmokał z przejęcia. Runy na armagicznym urządzeniu powinny świecić, a jednak były teraz matowe i martwe. Nie wyczuwał też w pomieszczeniu drgań mocy magicznej. Krótko mówiąc generator nie działał, chociaż powinien, bo nie miał żadnych fizycznych uszkodzeń, a zasilające go kryształy chorocytów lśniły, co znaczyło, że nadal mają w sobie energię. Ten dziwny zanik właściwości generatora doprowadził do katastrofy jego Maleństwa. Zagadkowa sprawa. Mardaq potrafiłby naprawić jakieś drobniejsze, mechaniczne uszkodzenia generatora, ale niestety nie miał zbyt wielkiego pojęcia o magii i siłach tajemnych rządzących jego działaniem. Sprawa naprawy statku jawiła się w co raz bardziej mrocznych barwach.
Zwierzoczłek, lekko zrezygnowany, wrócił więc do swojej kajuty i rozejrzał się w tym chaosie. Musiał z niego jakoś wydobyć najpotrzebniejsze rzeczy. Dość szybko znalazł plecak, do którego zabrał żywność w postaci konserw oraz sucharów, wodę i zapasową amunicję do rewolweru. Znalazł też miecz, który swego czasu otrzymał od ojca, prosty, pozbawiony ozdób kawał żelastwa. Jego też zabrał, a właściwie przypiął do pasa. Na tym świecie broń palna na tyle często okazywała się zawodna, że argument bezpośredni ratował nie jeden raz życie. Przypomniał sobie jeszcze o jednej, bardzo istotnej rzeczy, przez którą to właśnie zawędrował w ten rejon Oceany Chmur. Pod materacem kozetki znajdował się schowek. Gdy go otworzył, zobaczył czarny, kulisty klejnot, który nie odbijał żadnego światła. Rzecz zwała się bodajże Perłą Nathurm’Zhima, na czegoś jakiegoś pradawnego maga. Niemniej ten kamyszek wart był tyle co jakieś 100 maszyn typu Hirundini. Czegoś tak cennego madaq nie mógł zostawić bez nadzoru, więc zabrał to do wewnętrznej kieszeń kurtki. Mając wszystko, czego by potrzebował podczas eksploracji, zamknął Maleństwo i z ciężkim sercem, zostawił je porzucone na plaży. Wspiął się ponownie na skarpę, po czym ruszył do brzozowego lasu. Czas zobaczyć co samotnego psoczłeka może czekać na tym lądzie.
_________________

"Ta myśl sprawiła, że chciałam się stąd ulotnić jeszcze prędzej. I najlepiej zastosować Domestos do mózgu" ~ Alliana, "Przygoda Alliany"
wizja dwóch bishowych braci do poke KP
  :
     
Koori 
Łowca Rang


Starter: Charmander, a co, tak standardowo :3
Profesja: trener
Profesja poboczna: ewolucjonista
Karta Postaci: przejdź
Karta Postaci Pokemona: przejdź
Wiek: 28
Dołączyła: 05 Lip 2014
Posty: 1451
Ostrzeżeń:
 1/5/6
Wysłany: 2016-04-15, 09:49   

Wow...
Bezsprzecznie praca numer 1. Jest genialna, w moim guście, dobrze napisana, ma sens... No i to takie... Co będzie dalej? Chcę wiedzieć więcej... Naprawdę super!
_________________


 
  :
     
Snazzy 
Senpai notice me!


Starter: Pancham
Profesja: koordynator
Profesja poboczna: ewolucjonista
Karta Postaci: przejdź
Karta Postaci Pokemona: przejdź
Wiek: 27
Dołączyła: 23 Cze 2014
Posty: 2228
Skąd: Stettin an der Oder
Wysłany: 2016-04-20, 20:11   

Czas na wyniki!

Cóż, tutaj zbytnio wyboru nie ma. Pierwsze miejsce zajmuje praca numer 1, której autorem jest Kuroiyuuki, natomiast drugie miejsce praca numer 2 autorstwa GallaAnonima.
Gratulacje!
Nagrody:
1 miejsce - 7 RC + 3 TM/MT
2 miejsce - 3.000$ + 3 RC + HM + 2x Heart Scale
_________________

"Ta myśl sprawiła, że chciałam się stąd ulotnić jeszcze prędzej. I najlepiej zastosować Domestos do mózgu" ~ Alliana, "Przygoda Alliany"
wizja dwóch bishowych braci do poke KP
  :
     
Kuroiyuuki 
Ikanaide


Starter: Phantump
Profesja: trener
Profesja poboczna: ewolucjonista
Karta Postaci: przejdź
Karta Postaci Pokemona: przejdź
Wiek: 24
Dołączyła: 12 Gru 2014
Posty: 328
Skąd: Ze składzika
Wysłany: 2016-04-20, 21:02   

*podkrada słodkości i TMy Protect, Toxic i Thunderbolt*
_________________



 
  : :
     
GallAnonim 
Woof Woof


Starter: Riolu
Profesja: trener
Profesja poboczna: ewolucjonista
Wiek: 29
Dołączył: 24 Cze 2014
Posty: 1144
Skąd: Ziemia Kłodzka
Wysłany: 2016-04-22, 12:55   

HM Surf proszę
_________________
 
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme xandblue created by spleen modified v0.2 by warna

| | Darmowe fora | Reklama

Daisy7 (administrator)
ania.daisy7

Gwen Brown (administrator)
38162565

Yuki (grafik)
35451075
Yukiyorin

Did (grafik)
44021735
Otaku helper
www.OtakuHelper.pl - Nie buforuj! Pobieraj!

WAW Pokemon

Yousei

SNM
SnM

PokeSerwis

Hentai Island

Dragon Ball Alternate World
Dragon Ball Alternate World

Tin Tower

Darkest Night

Czarodzieje

Mystic Falls
Mystic Falls

Wishmaker

Undertale

Digimon Quartz

Poke Tail

Jadore Dior

Spesogenesis

Horizon

Seven Kingdoms

Bangarang

Dysharmonia

Arcadias

Deireadh

SPQR

Dzikie Psy

Uru'bean

Lords of Brevort

Death City

Black Butler
BlackButler

Hogwart Dream
HogwartDream

Zombie is coming

FT Path Magician

Wolvex

Phantasmagoria

Ninja Clan Wars

Wilki 94

Mortis

Wishtown

Valoran
Valoran

Fairy Tail New Generation

Antyris

Hoshi Fusion

Spectrofobia

X-Men RPG

The Avengers

Virus

Riverdale High School

Marudersi

Bottled Stars

Death City

Draco Dormiens

Ninja Gaiden
Ninja Gaiden PBF

Epoka Nordlingów

Pokemon Eternal

Era Bleacha

Król Lew PBF
Król Lew



Design by Did, Yuki & Daisy7. Only for Pokemon Crystal
Wszystkie prawa zastrzeżone./All rights reserved. Copyright 2014 by Daisy7.
Pokemon Crystal launched 2011-03-23.