~~ Czas na głosowanie ~~
Trwa ono do 12 Grudnia, godziny 18:00.
Można głosować tylko na jedną pracę.
1.
---
Zima... Ale czy na pewno?
---
Plusk. Plask. Plusk. Plask. Plu... WRRR!!
Podniosłem się gwałtownie z łóżka i gniewnie odsłoniłem niebieskoszare zasłony. No jasne, deszcz. Bo kto by się spodziewał śniegu? Już nie wytrzymam! Gdzie te wszystkie tony śniegu, ten siarczysty mróz szczypiący w nos i słońce, które mimo swego bytu wcale nie grzeje?
Tak, to moja wymarzona wizja zimowego dnia. Ale co mi z jakiejś cholernej wizji, jeśli pada tylko deszcz? A jak już nie pada, jak już zradza się we mnie ta cząstka, maluteńka cząstka nadziei, to on w ogóle nie sypie? Na co komu mróz, jeśli nie ma śniegu?
Grudzień.. ten miesiąc chyba każdemu kojarzy się właśnie z takim krajobrazem, jaki przedstawiłem wyżej. Chyba nikomu nie kojarzy się jako bliźniak października. A tak właśnie wygląda.
Szósty Grudnia. Dwudziesty czwarty. Czy to nie są te magiczne daty, w których to chcemy budzić się rano w cieplutkiej kołderce, by za oknem panowała łagodna zima i by udzielał się nam ten świąteczny nastrój?
Czy może taka będzie wizja świąt od tego roku - szaro, mokro i zimno. Nie na tyle zimno, by zmienić mokro w lód, a i nie na tyle mokro. TO mają być święta?
Siedzieć przy Wigilijnym stole, pawać się górami śniegu na dworze, miło prószącymi płatkami małych kryształków, a także choinką i kolędami, czy może siedzieć przy tym stole z myślą, że zaraz będziemy musieli wracać do domu w taką pogodę martwiąc się, by nie zamoczyć błotnistą wodą naszych odświętnych ubrań?
Czy Sylwester, to pamiętne święto, w którym żegnamy i witamy staryi nowy rok, czy ma upłynąć gnieżdżąc się w domu z myślą, że nie można popuszczać fajerwerków, bo PADA DESZCZ?
Zjazdy na sankach. Łyżwy. Lepienie bałwana. Bitwy na śnieżki.
Zjazdy na błocie. Basen. Lepienie gównołana z brązowej brei. Bitwy na błoto.
Które wybrać, hm? Jakby w ogóle był tu jakiś wybór!
Mógłbym użalać się nad sobą tak jeszcze godzinami, jednak czy to coś da? Czy mam wpływ na pogodę? Nie. I taka jest szczera prawda.
Zdołowany znowu położyłem się na łóżku. I cisza...
Cisza...
Żadnego chlupania...
Zerwałem się do okna.
Na szare, poranne niebo leniwie spływały białe puszki...
--
No.
2.
Czas płynie. To wiedzą chyba wszyscy. Wiedzą to również ludzie mieszkający w mieście zwanym Siglys. Mieszkali tam ludzie wierzący w Boga, ujawniającego się pod postacią majestatycznego, białego orła,zwiastującego nadejście i koniec zimy.
Ale w tym roku Orzeł nie przybył pod koniec tejże pory roku. Zaniepokojeni ludzie nie wiedzieli, co się dzieje. Mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, a ich Boga nie było. Zima się nie kończyła...
W mieście Siglys żyła dwudziestoletnia kapłanka, Nerona. Postanowiła ona sprawdzić, co się dzieje. Najpierw znanymi jej sposobami, czyli rozmawiając z duchami przodków.
Swoim zwyczajem o północy ruszyła na cmentarz i usiadła, krzyżując nogi w kostkach. Zamknęła oczy, koncentrując się. Po chwili poczuła delikatne dotknięcie w ramię. Uśmiechnęła się
- Witaj, ojcze - rzuciła otwierając oczy. Zobaczyła przezroczystą postać podobną do niej niczym dwie krople wody.
- Witaj, córeczko. Czemu zakłócasz mój sen? - zapytał duch głosem szeleszczącym niczym liście na wietrze. Był ledwo słyszalny, lecz dla wyostrzonych uszu Nerony wystarczająco głośny. Dziewczę posmutniało
- Ojcze, Orzeł nie zjawił się w tym roku. Zima nie przechodzi, a już dawno powinna. Ludzie się boją, zapasy się kończą. Niebawem nastanie głód. Potrzebuję pomocy - wyszeptała, patrząc na swoje dłonie. Duchy nieczęsto miały ochotę pomagać żywym, zwłaszcza, gdy umarły niedawno. Chciały cieszyć się swym nowym "życiem".
Duch skinął niematerialną głową
- Pomogę Ci. Mogę Ci wskazać drogę do gniazda Orła, ale będzie to trudna i długa wędrówka. Oraz bardzo niebezpieczna. Musisz się przygotować psychicznie i fizycznie. Idź spać, moje dziecko. Wszystko zrozumiesz bardzo szybko... - rzucił i zniknął w mroźnym powietrzu. Kobieta pokręciła głową. Tak naprawdę niczego się nie dowiedziała. A musiała pomóc swemu ludowi, inaczej wszyscy zginą...
Nazajutrz Nerona obudziła się bardzo wcześnie. Zimowe słońce przedarło się przez chmury, oślepiając swymi promieniami myśliwych wracających z marnym łupem. Kapłanka zmartwiła się. Niedługo nie będzie co jeść. Musi coś z tym zrobić.
Szybko spakowała swą torbę podróżną i ruszyła do stajni, by zabrać swą klacz i ruszyć w drogę. Szybko osiodłała ją. Ruszając w drogę nawet nie wiedziała, jak trudna i niebezpieczna to będzie wędrówka. Gdy była z dala od miasta obejrzała się jeszcze. Wśród białej pustyni ich wioska wyglądała niczym róża wśród trawy. Smużki dymu i odblaski ognia urozmaicały nieco krajobraz.
Tymczasem na cmentarzu unosił się samotny duch, kręcąc głową ze smutkiem
- Za wcześnie... - szepnął i zniknął
Minęło kilka ładnych godzin. Nerona zaczęła żałować, że nie zabrała ze sobą grubszej kurtki. Robiło się coraz zimniej, w dodatku zaczął padać śnieg. Klacz była coraz bardziej zmęczona. Żadna z nich nie wiedziała, gdzie tak naprawdę jadą. W końcu kobieta postanowiła rozbić namiot. Jej pech rozwinął się w pełni - nie mogła wbić śledzi w zmarzniętą ziemię, którą znalazła tuż pod śniegiem. Westchnęła żałośnie.
- Dlaczego ta zima się nie kończy? - zapytała sama siebie - Dlaczego Orzeł w tym roku nie przyleciał? Co mu się stało? Jest ranny? Nie. To Bóg. Nic mu nie jest, na pewno. Więc... czemu? - zastanawiała się, marznąc u boku swej klaczy, próbującej skubać resztki zamarzniętej trawy. Nawet nie zauważyła, kiedy usnęła
Obudziło ją paniczne rżenie. Gwałtownie otworzyła oczy i w ciemnościach nocy ujrzała parę świecących na żółto ślepi. Coś zawarczało - najpierw cicho, a potem coraz głośniej.
- Wilk - wyszeptała. Zwierzę warknęło jeszcze głośniej. Niespętana klacz wyrwała się do ucieczki. Wilk ryknął i popędził za koniem. Nerona była zbyt przerażona, by się poruszyć. Ten wilk może tu niebawem wrócić. A ona nie wie, którędy uciekać. Nie ma też na czym. Jest o wiele wolniejsza niż jakiekolwiek zwierzę.
Podniosła się jednak powoli. Zmarznięte ciało nie chciało jej słuchać. Upadła na ziemię i załkała cicho. Ta misja była skazana na porażkę. Czuła, że słońce powoli wschodzi nad horyzontem. Ciepłe promienie ogarnęły jej stopy, powodując mrowienie w palcach.
Spróbowała jeszcze raz. Podniosła się chwiejnie i ogarnęła wzrokiem cały teren. Nie pamiętała tego miejsca, a śnieg zasypał ślady kopyt jej klaczy. Była sama wśród lodowej pustyni. Załkała. Jej łzy zmieniły się w lód zanim spadły na ziemię. Było tu zbyt zimno dla jakiegokolwiek stworzenia. Spojrzała na talizman, który każda kapłanka nosiła na szyi - długie, białe pióro Orła na sznurku. Ścisnęła je delikatnie. Było ciepłe mimo temperatury wokół nich. Ale coraz bardziej stygło. Nerona była przerażona. Nigdy nie słyszała o tym, by pióro ostygło
- Stało się coś złego - rzuciła sama do siebie i z oślim uporem zaczęła iść w stronę wschodzącego powoli słońca.
Przez następne kilka godzin nie zwracała uwagi na to, co widzi. W końcu potknęła się o coś na ziemi. Otępiałym wzrokiem spojrzała na to. Spodziewała się korzenia lub innego kamienia, ale nie tego.
- Nie! -wykrzyczała, upadając na kolana. Zapłakała
- Nie, proszę, nie, tylko nie to, błagam, nie! -zaczęła krzyczeć w przerwach między szlochaniem
U jej stóp leżał martwy Orzeł...
- Już nigdy nie przyjdzie wiosna - wyszeptała cichutko. Nagle usłyszała coś. Jakby szarpanie się w pudełku. Podniosła głowę.
Zauważyło ogromne jajo, w którym spokojnie zmieściłby się cały Orzeł. Wszystko zrozumiała
- Myślałam, że to jedynie legenda - rzuciła i dotknęła jaja. Słyszała już o tym. Orzeł co kilkaset lat odradzał się z jaja, które składał zawsze w Dniu Środka Zimy i które wykluwało się tuż przed planowanym końcem Zimy. Z jaja wydostawał się dorosły ptak, zwiastujący nadejście cieplejszych dni. Ale coś poszło nie tak. Ptak nie wykluł się... lub może stary Orzeł zbyt wcześnie zmarł? Nerona dotknęła jaja. Było zimne. Zamknęła oczy
- Jesteś bardzo daleko od domu, córko - usłyszała nagle. Drgnęła gwałtownie
- Tata? - zapytała, patrząc w przestrzeń. Przez blask słońca nie widziała nawet zarysów ducha
- Tak. Jajo musi być w gnieździe, by się wykluło. Gniazdo nie jest daleko, ale...
- Nie martw się, zrobię, co trzeba - przerwała mu kobieta. Ostrożnie podniosła jajo i przytuliła je, by je ogrzać. Talizman na szyi rozgrzał się i rozprzestrzeniał kojące ciepło. Ruszyła szybko w stronę głosu, który co chwila słyszała
Po godzinie znalazła lodowe gniazdo, którego wnętrze było usiane białymi piórami, dokładnie takimi, jakie kapłanka miała na szyi. Położyła jajo i siedziała tuż obok niego, grzejąc je własnym ciałem. Zapadł zmierzch, potem nastała noc...
Tuż przed świtem z jaja wykluł się Orzeł. Spojrzał na swą kapłankę oczyma pełnymi miłości
- Dziękuję - wyszeptał ludzkim głosem i poderwał się do lotu. Nerona jednak nie usłyszała tego. Od kilku godzin jej ciało było sztywne i bez życia. Zginęła, ratując swój ukochany lud... i nikt nigdy się o tym nie dowie. Nikt, prócz Orła oraz jej ojca, ducha.
Po południu ludzie zobaczyli coś białego szybującego po niebie. To Orzeł. Czekał na coś. Ze swojego domu wyszedł mężczyzna o kolorze skóry innym niż wszyscy. Na niego czekał ptak. Zrzucił mu pod nogi Talizman Kapłanów i odleciał. A wraz z nim zniknęły połacie śniegu, odsłaniając powoli odmarzającą trawę...