Link do KP: Mój KaPeć Towarzysze: Margaryt „Peggy” Janet Alexandra Jenny – wygląda jak typowa sierżant Jenny, ale jeszcze nią nie jest. To taka zgnębiona i tłamszona przez matulę babka, która nie ma zielonego pojęcia czego chce od życia. Kompletnie brakuje jej pewności siebie i ważniejsze decyzje podejmują za nią jej pokemony – Electrike i Growlithe.
Rywale: Zdaje się na twoją pomysłowość i liczę na coś fajnego.
Inne powiązania: jej rodzina to sekta rodzina sióstr Joy.
Cel gry: Zostać najbardziej ekstremalną siostrą Joy (łamane na pokemonowego ratownika), założyć najfajniejsze centrum pokemon na jakimś odludziu, gdzie będzie potrzebna, "przeżyć swoje życie", a więc wyszaleć się za młodu do puki (?) skóra na ramionkach nie obwiśnie, spłodzić co najmniej cztery nowe siostry (lub siostrów) Joy z jakimś kimś fajnym xd
Początkowy region i miasto: Region Hoenn, bo w nim się prywatnie czuje najlepiej i gdzieś tam wpisałem iż jest z Hoenn. Za to miast jak zwykle nie ogarniam i nie jest to sprecyzowane, więc losowo (może być nawet jakaś nieistniejąca wiocha głęboko w lesie).
Pora roku: aktualna
Chcesz mieć Fakemony w przygodzie? mogą być, ale nie muszą
Dodatkowe uwagi i prośby: z biegiem czasu chciałbym aby postać zrobiła się bardziej delikatnie mówiąc nieprzyjemna. zrób z mojej postaci badassa :D
– Będę spać spokojniej teraz, gdy dałem ci ostrzeżenie – odpowiedziałem z szacunkiem przywódcy tego klanu.
Swoją drogą to naprawdę przykre co ich spotkało. Ale to było pewne, iż plaga tych piekielnych bestii zapewne dotknęła więcej niż Mightyeny. Drapieżników w tym lesie nie brakowało, teraz jest ich za dużo, a te pierwotne pokemony muszą tłoczyć się po kątach lub niemiłosiernie małych kawałkach ich niegdysiejszego terytorium. A i tak ogary dążą do odebrania, i tego również.
– Dziękuje ci również. Będziemy na siebie uważać i postaram się zwrócić Tobie twą córkę, gdy tylko będzie to możliwe – podziękowałem Lotharowi za ofiarowaną przez niego mnie pomoc, o czy nie będę mógł nigdy zapomnieć. Obserwuje oczywiście jak żegna się on krótko, że swóją córką i zbiera stado do podróży na rewir mojej rodziny. Masz szczerą nadzieję, iż sojusz dojdzie do skutku i moje troski na wypadek gdyby wilki z innych watach chciały zjeść część tego stada są próżne. Stóję jeszcze przez chwilę odprowadzając moim badziewnym wzrokiem całe to towarzystwo.
Na całe szczęście Aris nie była skora do rozmów, co mi bardzo odpowiadało. Jak widać umiem zachowywać się jak dyplomata (no, bo chyba kogoś nieobeznanego z gładką gadką nie wysłano by na misje dyplomatyczną prawda?), ale definitywnie nie należę do imprezowych pokemonów.
– Posilmy się wpierw przed długą drogą. Jestem pewien, że sławna prędkość Linoonow doprowadzi mnie do sporej zadyszki, gdy będę podążać twym śladem – stwierdziłem poważnie i zza chusty zawiązanej na szyi wyciągnąłem dwie Tamato Berry, z czego jedną popchnąłem nosem w kierunku Aris.
– Śmiało, doda ci trochę sił.
Ogólnie nie jestem fanem jedzenia jagódek (zwłaszcza, że trzon mojego jadłospisu stanowi krwiste mięso), aczkolwiek trzeba docenić, iż pożywianie się jagodami zużyje mi dużo mniej energii, niż gdybym miał polować. W każdym razie spożywam szybko jagódkę i podnoszę się.
– Za tobą – rzucam krótko i czekam, aż dziewczę wskaże mi kierunek, po czym za nią podążam.
Data urodzenia: 20.06.1994 (blisko 21 lat)
Profesja: trener
Profesja poboczna: uzdrowicielka
Team: Clone Club... znaczy Poczet Sióstr Joy!
Towarzyszka: Margaret "Peggy" Janet Alexandra Jenny Opis wyglądu: Uhhh... no przecież dokładnie wiesz jak ona wygląda. Widywałeś/aś taką dziewczynę zawsze gdy twoje pokemony za bardzo oberwały i ktoś musiał je uzdrowić. Tyle nie starczy? No dobra...
Dziewczę wzrostu średniego, bo jej wysokość to około sto siedemdziesiąt centymetrów nad ziemią. Szczyci się dość długimi włosami, które rozpuszczone sięgają trochę poniżej ramion o barwie różowej gumy balonowej. W dniu powszednim jednak nosi je spięte w bardzo charaktery styczną fryzurę każdej siostry Joy, jednak pomimo pochodzenia z Hoenn nosi wersję z regionu Kalos (bo jak sama twierdzi, dłuższa grzywka jest bardziej na czasie). Podczas podróży nosi na sobie normalne ubrania (w sensie spodnie, adidasy, t-shirt i ciepła bluza), jednak na dnie torby zawsze spoczywa uniform pokemonowej pielęgniarki. Jeżeli chodzi o makijaż to pomimo, iż ogranicza się do niezbędnego minimum, to bez niego nie wyjdzie na ulicę.
Opis charakteru: Uzależniona od adrenaliny, a do tego cholernie inteligentna. Dwa słowa opisujące idealnie tę wyjątkową siostrę Joy. Ta kobieta uwielbia ryzyko i jednocześnie nienawidzi stać w miejscu. Dlatego właśnie ona nie chce zostać zwyczajną kolejną pielęgniarką... O nie! Ona chce być ratowniczką pokemonów! Pilotowanie śmigłowców, czy jazda na skuterze wodnym. Albo prowadzenie Rhyhorna! To jest życie! A gnicie w Centrum Pokemonow? Stać ją na więcej. Dużo więcej. I doskonale wie, że to dużo więcej osiągnie. A niektórzy co sądzą, że takie uzależnienie niesie, że sobą możliwość częstego wpadania w tarapaty po prostu się mylą. To szalone połączenie szaleństwa i inteligencji pozwalają jej się doskonale wywinąć, że wszystkich ewentualnych tarapatów w jakie wpadnie. Nie no to przegięcie. Powiedzmy, że umie ocenić sytuacje i w miarę możliwości omijać ewentualne tarapaty. Niestety, albo i stety jak cały poczet pielęgniarek nie potrafi przejść obojętnie obok pokemonów, i trenerów potrzebujących pomocy, nawet jeżeli jest, to dla niej niebezpiecznie. Potrafi się rzucić na cztery razy większego od niej faceta, gdy ten nakrzyczy na swojego pokemona bez powodu i go dotkliwie podrapać. Jest też mistrzynią strzelania fochów i rozdawania liści tym kto się do niej nachalnie przystawia. A najgorsza jej cecha? Upór. I to taki typowo stereotypowy kobiecy upór. Gdy się w czymś myli to nigdy się do tego nie przyzna. Mało tego! Będzie krzyczeć, wierzgać i płakać, aż jej w końcu wszyscy dookoła przyznają rację. Oczywiście jeżeli chodzi o jakieś drobnostki, które są bardzo ważne, ale tylko dla niej. W końcu jak przegra jakąś walkę to się do tego przyzna i uzna porażkę, a nie będzie wmawiać, że to było oszustwo, nie fair, czy nieważne.
Historia: Dwadzieścia lat temu, lato. Było piękne słoneczne popołudnie. Ptaszki ćwierkały, rybki pluskały, kwiatki pachniały... A pewna różowo-włosa kobieta zamiast cieszyć się tym pięknym dniem, wolała wrzeszczeć wniebogłosy. A wrzeszczała sobie tak, ponieważ jej córeczka postanowiła do końca zrujnować jej dzień i się urodzić. Albo raczej nie zrujnować do końca, tylko po prostu zrujnować, gdyż dzień, jak na kolejny dzień zaawansowanej ciąży był całkiem normalny. Niestety, gdy dotarła do szpitala było już za późno na znieczulenie i poród odbył się w stu procentach naturalnie. A urodziła się zdrowa dziewczynka, której na imię dano Genevive Florence (po matce) Lauren (po babce) Joy (a to to nazwisko).
Wychowywała się w miarę bezstresowo pod kloszem Pokemonowego Centrum, w którym wiodła monotonne dzieciństwo. Nie raz, nie dwa, gdy była w wieku szkolnym pomagała swojej mamie pielęgnować pozostawione u nich pokemony, a samej nie mogąc się doczekać, aż dostanie się do szkoły dla pielęgniarek i będzie pracować z matką w tej branży. Czas jednak leci, a wcześniej czekało ją kształcenie podstawowe. Poznała tam masę przyjaciół, którzy jednak postanawiali co rusz dyskutować o ich celach w życiu, planach na podróż, rozmawiali o pokemonach, które złapią... A ona nie mogła. Ją czaka nie dynamizm w życiu, a statyczność. Wtedy rozpaliła się w niej iskierka buntu, no, bo ona też ma do tego prawo! Prawda?
Nie zamierzała jednak rezygnować z fachu jakim zajmowała się jej rodzina od pokoleń. Co to to nie. Dlatego właśnie nie mogła zacząć podróżować w wieku w jakim jej rówieśnicy wybierali się w podróż. Uczyła się. I to bardzo pilnie. Za cel postawiła sobie być w czołówce najlepszych uczennic w szkole dla pokemonowych pielęgniarek. W międzyczasie spędzała czas ze wszystkimi swoimi dalszymi i bliższymi kuzynkami z całego świata. Nawet odważyła się zrobić fryzurę w stylu pielęgniarek z Kalos (właściwie to wszystkie dziewczyny na roku zrobiły sobie takie fryzury, bo mniej pianki do włosów szło). Jako, że nauka o tym jak leczyć pokemony trwa bardzo długo, to wszystkie spędziły tam sześć lat, od trzynastego, do dziewiętnastego roku życia.
Do dziś pamięta jak stresowała się w dniu końcowego egzaminu. Co najciekawsze dokładnie tego samego dnia miała swoje dziewiętnaste urodziny, więc musiała się zmierzyć z myślami o imprezie jaka ją wieczorem czekała i do tego zdać jak najlepiej egzamin. Cudem, udało jej opanować swóją mózgownicę na tyle, iż zdała! Na certyfikacie przez nią otrzymanym było (i jest!) wyraźnie napisane: Genevive Florence Lauren Joy w dniu 20,06,2013 roku przystąpiła do egzaminu zawodowego i uzyskała tytuł doktora pokemon o specjalnościach: chirurgia ogólna, i ostry dyżur.Wieczorem wraz ze wszystkimi dziewczynami świętowała zakończenie egzaminów i wypiła spore ilości różnorakich alkoholi. Ona nie świętowała tylko tego, że skończyła szkołę.Ze swoimi umiejętnościami mogła zostać tym kim naprawdę chciała być: ratowniczką pokemon.
Niestety los bywa nieubłagany i choroba jej matki uniemożliwiła jej podróż w miejsca gdzie mogłaby rozwijać swoje talenty ratownicze, co dałoby jej tak potrzebę w życiu emocje, i adrenalinę. Ale nie mogła zostawić rodzinnego PC na pastwę losu, gdy jej młodsze siostry szykowały się by wyjechać do szkoły dla pielęgniarek, a matka nie była w stanie pomagać odwiedzającym ich trenerom. Blisko rok była główną pielęgniarką, nim jej rodzicielka w pełni wyzdrowiała i wróciła do pełnej sprawności. Co, żeby było fajniej to przyjechała też jedna z jej licznych krewnych, aby pomagać w prowadzeniu lecznicy.
W międzyczasie Genevive zaprzyjaźniła się z niezdarną i nie asertywną córką przerażająco kontrolującej sierżant Jenny, którą udało jej się namówić do wspólnej podróży. Młoda Joy po otrzymaniu pokedexu od matki, kilku pokebali, gotówki oraz przygarnięciu pokemona, że schroniska wyruszyła w podróż by odnaleźć swoje miejsce na świecie.
Rodzina: Wielka, ogromna i w stu procentach żeńska. Mama, babcia, dwie siostry (bliźniaczki młodsze o 7 lat) i masa kuzynek i ciotek. No podobno żyje gdzieś tam daleko jeszcze jakiś męski jej kuzyn... Tatko nieznany.
Pokemony:
Skitty Imię: Kot
Poziom: 5
Typ: Ewolucja: Skitty (Moon Stone) -> Delcatty
Ataki: Fake Out, Growl, Tail Whip, Tackle, Foresight
Charakter i historia: Ten Skitty został przygarnięty przez Genevive, że schroniska dla porzuconych pokemonów. Jego poprzedni trener nie mógł znieść fochów co rusz przez niego strzelanych. Zachowuje się cały czas jakby wymagał od innych nieustannych dowodów uwielbienia dla jego wszechpotężnej osoby. Co ciekawe w przerwach między fochami jest jednak dość usłuchany. No, chyba że mu poczochrasz futro. Wtedy cię zniszczy... Lubi jeść. Zawsze, wszędzie i niezależnie od stopnia sytości.
Umiejętność: Wonder Skin - Sprawia, że ruchy, które nie zadają obrażeń (status moves), chybiają w 50% przypadków.
Trzyma:
/Powiedzmy, że bywam krytyczny co do moich wypocin xd /
Jak się okazało wszystkie szopy dookoła mnie bardzo uważnie mnie słuchałem, gdy opowiadałem o zatarciu między moim gatunkiem pokemonów, a tymi piekielnymi psami. Co ciekawe szopy wprost zawrzały, gdy wspominałem o „wojnie”, między ich gatunkiem, a moim. Z początku zrozumiałem to jako, że oni są ich sojusznikami, ale szybko zrozumiałem, że tamten gatunek daje im się równie mocno we znaki, jak i mojemu.
Lothar dość szybko przeszedł do rzeczy opowiadając i jak to te paskudy wygnały jego klan z ojczystych ziem. No cóż… Sytuacja dość analogiczna jak to, co spotkało mój gatunek, tylko, że oni nie mają się gdzie podziać, a na terenach mojej watahy zostały ściśnięte wszystkie pokemony wilki z lasu Petalbrskiego. Licho wie jak długo starczy nam pokarmu z tymi szkodnikami panoszącymi się w lesie. Sojusz z pewnością da nam chociaż lekką przewagę nad Houndoomami. Myślę, że warto zaryzykować ten sojusz, jednak najpierw warto poinstruować ich co zrobić by członkowie innych watah nie mogli ich skrzywdzić. Gdybym ich oszukał to później nie mógłbym patrzeć na swoje odbicie w tafli wody.
– Lotharze, przywódco Linnonow i Zigzagoonow, mów mi po prostu Vox. A jeżeli chcesz zawrzeć sojusz z Mightyenami to niestety, ale nie zależy, to ode mnie, gdyż nie jestem alfą. O ile moje stado by przyjęło waszą pomoc z otwartymi łapami, tak jednak w obecnych czasach musieliśmy się sprzymierzyć z innymi stadami, za które nie mogę odpowiadać. Jeżeli sojusz po tej informacji dalej cię interesuje, to musisz odnaleźć te Mightyeny, które na zachodzie, w trakcie pełni księżyca, będą najbardziej melodyjnie wyć do księżyca. Tylko nie przerywaj tej czynności, a poczekaj, aż skończą! Wtedy powiedź, że przychodzisz ode mnie i chcesz rozmawiać z Arią – poinstruowałem Linoona. Co do informacji, iż elektryczne wilki znajdują się daleko stąd, to spodziewałem się tego. W przeciwnym wypadku moja rodzina nie wysłałaby mnie tak wcześnie po pomoc.
Lothar zaoferował mi pomoc swojej córki w poszukiwaniach. Gdy wyszła z tłumu i zaczęła mnie lustrować spojrzeniem zrobiłem od razu to samo. Spodziewałem się, iż będzie to Zigzagoon, a nie Linoone, lecz doświadczona w walce przewodniczka będzie zdecydowanie lepszym towarzyszem niż taka, która nie umie walczyć. Jest to dla mnie niemal pewne, iż czeka nas niejedna walka w drodze do wyznaczonego celu.
– Witaj Aris – rzuciłem krótko w kierunku nowej towarzyszki. Myślę, iż powoli będę się już musiał zbierać, skoro czas leci.
/jak wyszło mi chaotycznie to z góry przepraszam, ale pisałem ten post trzy razy xd/
Jak się okazało mój tymczasowy towarzysz dość szybko zorientował się co się dzieje i nawet chciał mi wyjaśnić w jakimś stopniu, o co chodzi z zagubieniem przeze mnie tropu. Rodzina mojego balastu nie nauczyła się chyba teleportu... Moment! Co to za dźwięk? Momentalnie odwracam się w kierunku szelestu, który właśnie usłyszałem, ale niczego nie widzę. Dopiero po chwili dociera do mnie, iż dźwięk pochodzi z góry... tam czekała na mnie, za to armia szopów najwyraźniej w niezbyt przyjaznym nastroju. W ciągu kilku chwil zostałem parlamentarnie otoczony, zinwigilowany i chyba zostanę zmuszony przez to do bardzo nierównej walki. Oczywiście nie zamierzam się poddać, nawet jak jestem na straconej pozycji. Czasami zdarza się, iż nawet honorowe zachowanie nie zostanie docenione przecież.
Zresztą jedyne co zdążyłem zrobić to pochylić się i przyjąć niewygodną bojową pozycję z ekstra plecakiem i szczerzyć moje ostre zęby, co aby wiadomo było, że łatwo mnie nie pokonają. Nie poddam się bez walki! oczywiście zdaje sobie sprawę, iż to prawdopodobnie byłaby jednocześnie moja ostatnia walka jaką stoczę, ale przecież to oczywiste, iż dam się, im we znaki. Na szczęście jednak mój tymczasowy towarzysz zdołał szybko uspokoić gniewny tłum, który z chęci rozszarpania mnie przeobraził się w stado wyjątkowo natrętnych szopów. Uh! Stoje przy tym wszystkim sztywno i naprawdę nie mam pojęcia jak się zachowywać, co mówić i w ogóle. Nawet nie zauważyłem jak ktoś mi zdjął rannego Zigzagoona z pleców. Całe szczęście ten ogólny chaos nie trwał zbyt długo, gdyż starszy i wyraźnie doświadczony w walkach Linoone podszedł do mnie. Nie ma co, respekcik jest. Przywódca tak? Przysługa? No to fajnie! Teraz do gry wchodzi moje praktycznie błękitno-krwiste pochodzenie i podglądanie tego co robi moja matka, gdy rozmawia na poważnie z alfami innych watah. Tak, więc staje prosto, po czym skłaniam się przed tutejszym przywódcą, po czym mówię:
- Witaj Lotharze, przywódco klanu. Zwą mnie Vox Mico, syn Mightyeany Arii alfy watahy Śpiewających Mightyen oraz Manetrica Fulgura niegdysiejszego strażnika w naszym pięknym lesie - w tym momencie podnosze się i patrze mu prosto w oczy - Honor mój nie pozwolił na pozostawienie waszego rodaka na pewną śmierć, a więc nie śmiem prosić was o wiele. Jestem na misji i zadaniem moim jest odnalezienie Watah Manectriców i Electików, by wygnać Houndoomy i Houndoury z naszego lasu. Powiedz mi zatem, czy bylibyście w stanie wskazać mi drogę do ich odnalezienia i, chociaż przez pewną część trasy mnie poprowadzić?
Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż w tych czasach utrata każdego członka grupy jest dość niebezpieczna, gdyż przy tej inwazji piekielnych psów wszystkie łapy zdolne do walki są potrzebne, aczkolwiek zapytać można. Ewentualnie, jeżeli nie jest to możliwe to poproszę te pokemony o trening lub ewentualnie krótką naukę jakiegoś ataku. Z pustymi łapami nie odejdę, tyle wiem.
// czerwony po prostu ma na mnie takie działanie xd
sceny... chyba bardzo dobrze wspominam scenę walki w nielegalnych walkach zwierząt XD
i przepraszam że znikłem na kawał czasu, ale jakoś czasu mało miałem :< //
Bieg nawet z takim balastem jak młody Zigzagoon na grzbiecie nie był takim balastem, jakiego spodziewałem się mieć oferując swoją pomoc. Narzekać nie można, a więc w drogę! Tropienie rodziny szopa nie było trudne. Ba! Nawet w snach nigdy nie miałem równie łatwego tropienia. No i jeszcze wrogów ani widu ani słychu, a więc cud malina! Tak, więc pościg trwał w najlepsze do momentu, gdy trop w najmniej możliwy sposób znikł. O po prostu jakby się pokemony teleportowały. No takiego dziwa nigdy nie widziałem... znaczy nie wyczuwałem moim nosem oczywiście. Dobrą chwilę trwało, nim się ogarnąłem z tego co się właśnie zdarzyło. Zwróciłem się, więc do ekstra futerka na moim grzbiecie.
- Szopie! Czy twoja rodzina jest jakoś szczególnie utalentowana w gubieniu tropu podczas pościgu? A może znają jakiś niesamowicie kryjący ruch? Nie chce źle wróżyć, ale jak mnie nie poinformujesz dlaczego zgubiłem ich zapach to dalej Cię nieść nie będę.
//pomyślmy... znasz może książkę "Biały Kieł"? i wgl gratuluje Ci admina ;) chociaż twój nick wygląda teraz bardziej agresywnie xd //
Jak się okazuje znalezienie dość intensywnego zapachu szopów nie jest zbyt trudne. Trudnością, za to może się okazać prędkość pokemonów. Tajemnicą nie jest to, że Zigzagoon i Linoone są okrutnie szybkie. Ba! Mightyeny są zaledwie odrobinę szysze od zwyczajnych Zigzagoonów. Jeżeli ta rodzinka się mocno wystraszyła, to kto wie, gdzie są. W każdym razie nie uśmiecha mi się możliwość bardzo długiego poszukiwania uciekinierów. Patrząc z dystansu, to robię sobie po prost kłopot, ale no cóż... honor.
Zigzagoon oczywiście z bólem dla siebie, jak i da mnie, wdrapał się na mój grzbiet i nawet nie wspomnę na co mi nadepnął przy okazji, bo ktoś taki jak ja, to na głos skarżyć się nie będzie, tylko zaciśnie mocno zęby.
Jak się okazało ciężar Pokemona na moim grzbiecie, to nie był większym problemem. Co z tego, iż przeciętny przedstawiciel jego gatunku jest około czterech kilogramów cięższy od mojego! A może to jednak przez moją solidną budowę ciała, po prostu to uczucie jest zniwelowane? Albo jest to wyjątkowo lekki przedstawiciel swojego rodzaju...
W każdym razie ruszam, dopóki (?) trop świeży. Staram się nie biec zbyt szybko, aby szop nie miał możliwości spaść z mojego grzbietu. Dodatkowe obciążenie jednak utrudnia poruszanie się, jak "rasowy szpieg", tak więc staram się kroczyć uważniej i wciąż korzystając z ochrony jaką daje cień drzew.
/No owszem, ale czasem miło jest sobie po prostu poczytać opisy :) Laska pisania pierwszoosobowo jest do przyjęcia, więc spoko ;) Wgl wygrałem Squrtle na loterii xD co mam z tym fantem zrobić? skan mam sam wykonać? Pokemona mi wprowadzisz do gry?
A zrobił go jakiś chłopak z Kanady XD z deviantartu jest, przecież widać link :D i nie ma chyba nic bardziej tam uroczego od Poochyeny w bluzie Mightyeny ^^/
No cóż... sama myśl, że mój przyjaciel do końca życia ma siedzieć w klatce w zoo napawała mnie wstrętem zarówno do organizacji, do której mam zamiar się przyłączyć, jak i do samego siebie, że dopuściłem do jego porwania. Pociesza mnie tylko myśl, iż teraz prawdopodobnie Teddy gotuje, im istne piekło na ziemi..., jeżeli już go wypuścili z kulki. Myśl ta sprawia, że od razu się uśmiecham (aczkolwiek nieznacznie) i spoglądam co przygotował dla mnie mój nowy cybernetyczny towarzysz. Yay, Monitor umie takie fajne sztuczki. Gdybym był nadpobudliwy to skakałbym z podniecenia nie mogąc się nadziwić zdolnościom mojego cybernetycznego pokemona. osobiście jednak wolałbym aby sam mnie gdzieś podwiózł (oh, lenistwo wiem), ale z braku laku przejadę się rowerem. Porowerem? Rorygonem? Nie... te fuzje słów brzmią gorzej niż wyglądała, by moja empatia, gdyby ktoś uczynił ja namacalną...
Wsiadam, więc na Porygonowy-Różowy-Rower i jedziemy w stronę Rustboro!
/No problemo ^^ też nienawidzę pisać początków,a posty mogą się codziennie wydłużać :D wgl jaki preferujesz styl narracji? Tak, dopóki można to łatwo zmienić xd/
Tak, więc przygoda! Jupi. Aż, by się chciało wrócić do mieszkania i tam sobie siedzieć... Ale przecież nie po to porwano mojego przyjaciela bym siedział z założonymi rękoma i nic nie robił. Chociaż z tego słynę. Teraz należało zrobić wszystko, aby tylko przeniknąć w szeregi wrogów i odbić mojego pokemona. W końcu sierżant Jenny ma już związane ręce, a ja czekać nie mogę. Licho wie, jakie zUe (!) rzeczy dzieją się teraz mojemu pokemonowi. Przed odbiciem go czeka mnie jeszcze katorżnicza praca, aby wejść w szeregi zespołu R (oczywiście tymczasowo... w końcu mam wygodniejsze mieszkanko, niż to, gdzie oni raczej nocują...). W ręku trzymałem pokeball z Porygonem od mojego mentora. Do Rustboro czeka mnie dość daleka droga.
- Monitor, prezentuj się! - powiedziałem wypuszczając mojego niezbyt inteligentnego potworka z kuli. Różowy to nie jest mój ulubiony kolor, ale nie będę marudzić.
- Byłbyś w stanie użyć Sharden, aby zmienić kształt i posłużyć mi jako transport? Oczywiście, jeżeli dasz radę... - pytam się Porygona. Sharden nie widziałem jeszcze w akcji, ale podobno pozwala na zmianę kształtu w jakimś stopniu, więc może ta sztuczka, by się udała? podróż z pewnością będzie, choć trochę szybsza...
Imię Pierce Nazwisko: Sprout Ksywka:: nie mam głowy do ksywek t.t
Płeć: męska xd
Wiek: 21/22? z tego co pamiętam :P
Wygląd: Profesja główna/poboczna: Trener/uzdrowiciel
Region:najlepiej się czuje pisząc w Hoenn i tu chce zacząć, ale dobrze będzie mi też w Kanto, Jotho i Sinnoh w ewentualnej przyszłości Starter: Porygon
Charakter: Cichy i spokojny. Dwa słowa, które najlepiej oddają jego charakter. No jest może jeszcze jedno - bierny. W całej swojej historii nie pamięta ani jednego razu, gdy był, choć na tyle podekscytowany lub poruszony, że biegł gdziekolwiek. owszem, biegać potrafi, aczkolwiek, na co dzień sensu w tym nie widzi. Jak ktoś poprosi go o pomoc, to wywróci oczy do nieba i pójdzie. Jak ktoś, za to go zawoła, to najprawdopodobniej tą osobę zignoruje i spokojnie ulotni się. Można powiedzieć, że ludzie go od razu nudzą i... tyle. W głębi duszy po prostu boi się zranienia i przez to nie dopuszcza do siebie innych osób. Zawsze lepiej czuł się w obecności pokemonów. Ich brak osądzania przyczynił się do tego, iż jest w stanie pobić kogoś, kto się źle nimi zajmuje lub nie traktuje ich z szacunkiem. Mimo wszystko akceptuje te prawa natury, gdzie silniejszy zawsze zjada słabszego, więc dzikie pokemony nie zawsze (aczkolwiek zdarza się nie raz) wzbudzają w, nim litość. Historia: ZZa górami, za lasami, za rzekami, za morzami... a konkretniej to na plaży w Dewford Town znajduje się dom Pierce'a. Życie na wyspie, sąsiedzi tacy mili, spokój, piękna pogoda, poranek z bryzą... istna sielanka! Wszystko wydaje się być idealne. No poza jednym elementem. Pierce. On zawsze czuł się na marginesie tego miejsca, od zawsze czuł, że tutaj nie pasuje. Jak zbłąkany puzzel należący do innego kompletu. Chłopak po prostu nienawidzi swojego rodzinnego miasta i to kompletnie bez powodu. Dla niego słońce jest za jasne, piasek zbyt sypki, woda zbyt mokra... Jego pociągało wielkie miasto, spaliny i tym podobne rzeczy... Ale nie... on miał mieszkać na plaży i to miało być jego przeznaczenie...
Jak można się spodziewać jego życie było nudne. Ot wiecznie niezadowolony dzieciak mieszkający na wyspie. Z czasem jego neurotyzm zmienił się w obojętność. Przewegetowawszy osiemnaście jakże okropnych lat swojego życia wszedł w wiek dorosły. Do dziś pamięta ten smak powietrza, zapach pokoiku, w którym mieszka... dotyk biletu na prom. Tak moi mili, on po ukończeniu osiemnastki od razu się z domu wyprowadził i zostawił mamusie i rodzeństwo. Oczywiście były łzy, odpowiednia pogadanka i życzenia, a na koniec dnia impreza tak suto zakrapiana alkoholem, iż Pierce dwa dni trzeźwiał (na prom go wpuścili mimo wątpliwego stanu). Otrzymał, wtedy tez swojego pierwszego pokemona - był, nim przeuroczy Teddiursa, który doskonale nadawał się na towarzysza podróży do dużego miasta, gdzie czekały go studia i smak prawdziwego życia. Owszem, moi mili, może i chłopak nie miał większego doświadczenia w walkach, ale obcowanie z kieszonkowymi potworami było dla niego tak kompletnie naturalne, że naprawdę dobrze radził obie na studiach. W tym czasie postanowił nadać sobie zdecydowanie bardziej kontrowersyjny wizerunek i nadał go. Niestety, nawet żyjąc szczęśliwie po latach czucia się źle musi nadejść moment, gdy wszystko się posypie. Stało się tak, gdy oddał swojego kochanego Teddiurse do Day-Care celem wzmocnienia go, gdy będzie kończyć pisać prace licencjacką. Było to dla niego trudne, ale oboje wiedzieli, że potrzebuje czasu oraz spokoju, a obecność tej istotki jednak troszkę mu przeszkadzała i sprawiała, że był rozkojarzony. W każdym razie udało mu się! I oto dosłownie nic mu nie stało na drodze do wstąpienia na magisterkę. Ale jednak... Team Rocket napadł na Day-care i porwał wszystkie przebywające tam pokemony. W tym Teddiurse. Dla chłopaka to był ciężki szok, zwłaszcza iż policja naprawdę nie miała pojęcia, gdzie zacząć szukać...
Pogrążony w żałobie pogrążył się w studiach, badaniach... W końcu jego mentor się zlitował nie mogąc patrzeć na ten rodzaj wraku człowieka i podarował mu pokeball (z zastrzeżeniem, że pokemon do zwrotu) oraz rok urlopu dziekańskiego, by mógł w spokoju, choć na własna rękę zacząć poszukiwania swojego przyjaciela. Pierce tak, więc pakował się pośpiesznie i wciąż dziękując mentorowi udał się na poszukiwania. Policja nakierowała go z chęcią w którą stronę ma rozpocząć swoją wędrówkę. Dalej jego celem zostało wniknięcie do tej szajki i odbicie skradzionego pokemona! Chociaż jak na razie blado to wygląda...
Cel: Przeniknąć w szeregi Team Rocket, zdobyć zaufanie wrogów, odbić swojego pokemona!, wrócić na studia i je dokończyć, więcej tatuaży i kolczyków *.*, zakochać się romantycznie, spłodzić potomka, nie wziąć ślubu itd xd
Towarzysz: - Charakter i Wygląd Towarzysza: -
Pokemony Towarzysza: -
Wróg: - Charakter i Wygląd Wroga: -
Pokemony Wroga: -
Ogólnie to wolałbym to mieć wprowadzone w grze i ewentualnie nawet napisać mogę im całą kartę postaci xd o ile dostanę weny :P
Ulubiony Typ Pokemonów: Normalne xd Prośby/Wymagania: pisze z góry że zardzewiałem xd i często boli mnie głowa, lub siedzę do późna w pracy... więc mogę Ci podsyłać jakieś ciekawsze pomysły które mi wpadną do głowy lub takie tam xd
Sceny +18? nie potrzebuje xd
Przeczytałeś/aś regulamin? si
Czy chcesz Fakemony w grze? od biedy mogą być XD są lepsze od tych najnowszych oficjalnych
Design by Did, Yuki & Daisy7.Only for Pokemon Crystal
Wszystkie prawa zastrzeżone./All rights reserved. Copyright 2014 by Daisy7.
Pokemon Crystal launched 2011-03-23.